Codzienność inspiruje najbardziej – rozmowa z Beatą Ostrowicką

Codzienność inspiruje najbardziej – rozmowa z Beatą OstrowickąBeata Ostrowicka jest autorką wielu książek dla dzieci i młodzieży. Wraz ze swoja rodziną - mężem Michałem oraz synami Kubą i Hubertem, mieszka w Krakowie. Książki, które napisała to m.in: "Lulaki, Pan Czekoladka i przedszkole", " Bobek, wyprawa i rzeczy w sam raz ", "Anatol i przyjaciele", "Świat do góry nogami", "Wyć się chce". Zapraszamy do przeczytania rozmowy z pisarką.

Rodzinny Kraków: Jak rozpoczęła się Pani przygoda z pisaniem książek dla dzieci i co Panią do tego działania zainspirowało?

Beata Ostrowicka: Pierwszą książkę zaczęłam pisać będąc na przedostatnim lub ostatnim roku studiów. Wcześniej nie pisałam żadnych opowiadań, pamiętników czy wierszy i nieszczególnie przepadałam za językiem polskim. Zawsze lubiłam czytać, ale nigdy pisać. Któregoś dnia w domu, podczas "bardzo romantycznej" czynności - pamiętam, że myłam naczynia - pojawił się błysk w głowie i wiedziałam, że muszę napisać zdanie: " Mieliśmy iść z Kajtkiem na ryby, ja i mój starszy brat Krzysiek". Wiedziałam już wtedy, że Kajtek będzie miał odstające uszy, czarne włosy, że znajdą kamień i będą czarować.Otarłam ręce o spodnie, złapałam długopis i napisałam od razu kilkanaście stron. Pomyślałam - Fajnie, będę pisała książkę. I tak powstały "Niezwykłe wakacje".

Jakiś czas później, gdy książka była już wydana, udzielałam wywiadu do gazety. Dziennikarka zastanawiała się nad tytułem, aż w końcu zadzwoniła i mówi - Pani Beato, mam tytuł - "Bajki spod zlewozmywaka" (śmiech).

Tę pierwszą książkę pisałam do szuflady. Miała to być książka, którą chciałabym przeczytać mając 12 lat. I tylko tyle, nie szukałam żadnego wydawnictwa, w ogóle nie planowałam wydania. Dzięki temu była to jedyna książka, którą pisałam będąc na zupełnym luzie. Ostatecznie książka ukazała się drukiem.

RK: W jakich okolicznościach rodzą się teraz pomysły na kolejne książki?

BO: "Lulaki, Pan Czekoladka i przedszkolaki" powstały w pociągu na trzęsącym sie stoliczku. I to jest książka rekordzistka, bo na napisanie zrębu tej książki potrzebowałam zaledwie 15 minut. Potem, po powrocie do domu, praca nad nią trwała jeszcze chwilę, ale cały zarys z pociągu to była najważniejsza część. Ta książka opowiada o przygodach mojego syna Huberta, który jak był młodszy nie chciał chodzić do przedszkola.

Najczęściej zwykłe, codzienne sytuacje są największą inspiracją. Kogoś spotykam, jadę tramwajem i usłyszę coś ciekawego. Szukam bohaterki do książki, przypominam sobie moją drobną koleżankę Olę, i w książce pojawia sie mrówka Ola (śmiech).
Nie ma reguły.

RK: A czy dzieci inspirują Panią do pisania?

BO: Nie byłoby pewnych książek, gdyby nie moje dzieci. Nie byłoby "Lulaków" i "Bobka", gdyby nie Hubert. Gdy piszę książki dla młodzieży, konsultuję pewne sprawy ze starszym synem Kubą. Przede wszystkim kwestie językowe. Pytam, czy dziewczyny malują się już w gimnazjum, czy młodzieży bez problemu sprzedają piwo w pubach. Jeśli Kuba opowie o czymś, co się wydarzyło w szkole i jest to ciekawa sytuacja, która mogłaby przytrafić się każdemu, zdarza mi się to wykorzystać w książce.

Najważniejsze jest to, żeby opowieść była prawdziwa i realistyczna. Do tego przydają się inspiracje rzeczywistymi wydarzeniami i rozmowy z dziećmi.

RK: A jak reagują na to Pani dzieci?

BO: Hubert, gdy był młodszy bardzo był dumny z tego, że jest bohaterem moich książek. Teraz nie ma to dla niego większego znaczenia. Kiedyś Kuba poprosił mnie o wycofanie bohatera książki "Świat do góry nogami". W książce głównym bohaterom (rodzeństwu) umiera mama i świat wywraca im się do góry nogami. Najmłodszy z nich ma na imię Kuba. Mój syn zaprotestował, nie zgodził się, by chłopiec miał tak na imię, jak on. Musiałam szybko poszukać nowego imienia, a nie było to łatwe, bo zdążyłam się już do niego przyzwyczaić i wiele z cech bohatera zapożyczyłam od syna.

RK: Jakie są Pani ulubione książki dla dzieci? Co czytywała Pani, będąc dzieckiem?

BO: Baśnie, do których nadal wracam. Lubiłam "Anię z Zielonego Wzgórza" i serię „Tomków” Alfreda Szklarskiego, "Pana Samochodzika", książki o Indianach. Czytałam też wszystkie obowiązkowe lektury z założeniem, że jak mi się któraś nie spodoba, to więcej do niej nie sięgnę.

RK: Zmienia się wiek dziecka i zmieniają się jego oczekiwania wobec tego, co chce znaleźć w książkach. To, co kiedyś było modne teraz już niekoniecznie takie jest. Pani sama podejmuje starania, aby książki, były jak najbardziej odpowiednie dla dzieci, do których je Pani kieruje. Czy jest jednak jakiś przepis na ponadczasową książkę?

BO: Nie ma takiego przepisu. Myślę, że nie ma nawet przepisu na zwyczajnie dobrą książkę, a co dopiero ponadczasową. Zawsze odczuwa się swego rodzaju strach przed pisaniem. Czasami może wydawać mi się, że książka jest dobra, ale pewności nie ma. Dlatego ważni są pierwsi recenzenci - zawsze mój mąż, czasem uda mi się namówić dzieci, by przeczytały. Są recenzje w wydawnictwie. Kolejne ważne pojawiają się podczas spotkań autorskich, gdy młodzi ludzie, do których książka jest adresowana, mówią czy im się podoba, czy nie.

Pisząc książki dla młodzieży staram się zawsze, by były jak najbardziej realistyczne. I tu pojawia się dylemat, jak daleko można się posunąć w pewnych kwestiach - np. przeklinania. Często licytuję się ze swoim wydawcą, ile razy i jakich przekleństw mogę użyć. Bo co innego, jak się przeklina mówiąc, a co innego, gdy się to już napisze.

RK: Rzeczywiście, w książkach pisanych dla młodzieży w latach 70-tych nie ma przekleństw.

BO: W mojej pierwszej książce dla młodzieży bohaterki chodzą w wolnych chwilach na coca-colę do baru "Agatka". I to była wtedy realna sytuacja. Teraz na moim spotkaniu pojawilo się paru chłopaków, którzy  pili piwo. Bez obawy, że opiekunowie to wyczują na lekcji po spotkaniu.

RK: Co jest największą przyjemnością przy pisaniu książek?

BO: Fajny jest ten moment, kiedy na początku powstaje w głowie świat książki, zna się już bohaterów i ma się w sobie taki "power" do pisania. Potem zaczynają się problemy, w wielu momentach nie wiadomo, jak poprowadzić codzienność. Ale czasami pojawiają się sceny, których się nie zaplanowało i one nadają książce rozpędu.

Jeszcze inna sytuacja to taka, kiedy nagle przychodzi natchnienie i książka w zasadzie w całości powstaje gdzieś w pociągu na trasie Warszawa-Kraków. Moment, kiedy książka jest już gotowa, też jest bardzo przyjemy.

RK: Czyli w zasadzie cały proces pisania książki jest przyjemnością?

BO: Oprócz momentów, kiedy ma się w głowie pustkę. Kiedy trzeba się śpieszyć, bo tekst musi być oddany na czas, a tu np. dziecko choruje.

RK: Kiedy nasi Czytelnicy mogą się spodziewać nowych lektur Pani autorstwa?

BO: Na Krakowskich Targach Książki w listopadzie będzie miała premierę druga część "Wyć się chce" pt: "Zjeść żabę". Planowane jest też kilka wznowień tej jesieni: "Ale ja tak chcę!" oraz "Anatol i przyjaciele".

RK: Praca w domu zapewne sprzyja zacieśnianiu więzi rodzinnych? Czym dla Pani jest rodzina?

BO:  Michał, Kuba i Hubert to dla mnie najważniejsze osoby na świecie... Często praca nad książką trwa bardzo długo, bo jestem przede wszystkim mamą i żoną, a dopiero potem pisarką.

RK: Dziękujemy za wywiad, poświęcony na czas i z niecierpliwością czekamy na kolejne Pani książki.

BO: Dziękuję bardzo.

Rozmawiały: Anna Kosierkiewicz i Aleksandra Pępkowska-Król

Zainteresowanym polecamy oficjalna stronę pisarki: http://www.ostrowicka.art.pl/autorka